W centralnej części kwatery żołnierzy polskich na olkuskiej nekropolii przy ulicy Powstańców Śląskich znajdują dwie mogiły z intrygującymi opisami. Wawrzyniec Markiewicz (1915-1945) oraz Władysław Koźlicki (1919-1945), do których one należą, mieli, jak głosi napis na jednej z tabliczek, polec 20 marca „w walce z desantem niemieckim”. Nie można zaprzeczyć, że sprawa ta wydaje się niecodzienna, jako że Olkusz został zajęty przez Armię Czerwoną 20 stycznia 1945 roku i choć walki w okolicy toczyły się parę dni, to front bardzo szybko przesunął się na zachód, w stronę Katowic. Prawie dwa miesiące później bitwy rozgrywały się już m.in. nad Odrą czy w okolicach Kołobrzegu (!). Należy więc zadać pytanie co właściwie wydarzyło się wczesną wiosną tego roku?
Na terenie powiatu olkuskiego, zaraz po objęciu tego obszaru przez Sowietów, zaczęły powstawać organy nowej władzy. Należały do nich te najbardziej znane, związane z aparatem bezpieczeństwa, czyli Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) i Milicja Obywatelska (MO), ale także administracja cywilna, w tym rady narodowe oraz starostwo powiatowe. W „Srebrnym Mieście” swoją siedzibę miała również radziecka Komenda Wojenna. Trwały ponadto prace nad parcelacją majątków ziemskich, a normalnemu funkcjonowaniu starano się przywrócić zakłady przemysłowe. Niemniej, w pierwszych miesiącach 1945 roku sytuacja mieszkańców była niezwykle trudna. Tak raportował o niej kierownik miejscowego PUBP por. Wiktor Głuski: „Stan gospodarczy na terenie Olkusza przedstawia się źle. Miasto nie jest w stanie dostarczyć nic oprócz chleba. Braki wszystkiego, szczególnie tłuszczy, cukru, mięsa oraz innych niezbędnych środków żywnościowych”. Dodać należy, że czerwonoarmiści, którzy przynajmniej w oficjalnym przekazie rządzących mieli przynosić wolność, sprawiali olkuszanom wiele problemów. W sierpniu 1945 roku w takich słowach pisał o tym stojący na czele olkuskiej bezpieki ppor. Stefan Kocjan: „Dnia 26-go b. m. wieczorem 25 żołnierzy sowieckich […] napadając na domy cywilne rabowali co tylko było jak rowery, zegarki, ubrania i wszystko co tylko było po domach. […] Podczas rabunków maltretują ludność cywilną, w różny sposób jak gwałceniem kobiet, biciem i kopaniem mężczyzn, starszych ludzi i dzieci”. Należy jednak wspomnieć o stale aktywnym w tym okresie polskim podziemiu niepodległościowym, które raz po raz dawało się we znaki nowej władzy.
Jak się również okazało, do powyższych problemów doszedł jeszcze jeden. Na początku wypada zaznaczyć, że odbyły się dwa zrzuty niemieckich żołnierzy. Co do pierwszego pojawia się pewna rozbieżność, bowiem na nagrobku widnieje data 20 marca, a raport PUBP mówi o 21 i 22 marca. Faktem jest natomiast, że miały one miejsce. Prawdopodobnie wylądowali oni w tzw Czarnym Lesie koło Rabsztyna. Bezpiece udało się ująć trzech skoczków, a milicjantom jednego. To właśnie w trakcie tych walk zginęli milicjant W. Koźlicki oraz wartownik służby ochronnej kluczewskiej fabryki W. Markiewicz. Przez następny tydzień trwała z kolei obława z udziałem plutonu żołnierzy przydzielonych przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Nie przyniosła ona jednak rezultatu i podejrzewano, że Niemcy zbiegli na tereny powiatu będzińskiego oraz zawierciańskiego.
Drugi zrzut miał miejsce 6 kwietnia i o nim wiemy już zdecydowanie więcej. Spadochroniarze w sile sześciu osób z bronią i „stacją radiowo-nadawczą” posiadali ponadto polskie i rosyjskie dowody osobiste oraz pieczątki. Obława złożona z funkcjonariuszy PUBP, MO oraz przedstawicieli Komendy Wojennej ujęła czterech żołnierzy w lasach przylegających do Gorenic. Podano przy tym, że nie był to ostatni desant, choć z dostępnych dziś informacji nie można stwierdzić, że takie wydarzenia rzeczywiście miały miejsce. Wśród jeńców znajdował się oficer nazwiskiem Vogel, który posiadał fałszywe dokumenty na nazwisko Jankowski. Schwytani zostali zabrani przez Sowietów i od tej chwili ślad o nich zaginął.
Pytanie o cel opisanych działań pozostaje otwarte. Nie jest do końca jasne dlaczego Niemcy w tej fazie wojny, na dwa miesiące przed kapitulacją (!), przeprowadzili taką operację w rejonie ziemi olkuskiej, która ani nie była bezpośrednim zapleczem frontu, ani nie znajdowały się tu znaczące fabryki czy linie kolejowe. Jedna z tez mówi, że spadochroniarze zamierzali unieruchomić elektrownię przy kluczewskiej papierni, a przez to samą fabrykę wytwarzającą substancje koniecznie do produkcji materiałów wybuchowych. Fałszywe dokumenty znalezione przy skoczkach mogą natomiast świadczyć o chęci głębszej konspiracji, jednak nadal rodzi się więcej pytań, niż klarownych odpowiedzi. Nieodzowne wydaje zbadanie archiwów rosyjskich, co, jak powszechnie wiadomo, jest utrudnione. A może Państwo, czytelnicy Gazety Olkuskiej, macie jakiś pomysł co stało za tymi wydarzeniami lub wiecie coś więcej na temat tych tajemniczych desantów?
fot. Marcin Pawlik