Stefania i Jan Wernikowe z podolkuskiego Osieka mają za sobą niezwykłą historię. Pani Stefania urodziła się bowiem w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz, a Pan Jan cudem przeżył rzeź wołyńską. Ich wojenne losy doczekają się wkrótce profesjonalnej filmowej opowieści, jako że właśnie ruszyły zdjęcia do produkcji.
Zdecydowałem się podjąć pracę nad tym filmem, bo powinniśmy pamiętać o historii, abyśmy nie musieli przeżywać jej na nowo. Czuję moralny obowiązek, aby zrobić ten dokument. Państwo Wernikowie to jedni z ostatnich świadków tamtych wydarzeń, takich ludzi jest coraz mniej. Moja babcia służyła u esesmana w Monowicach i kiedy byłem gotowy nagrać jej wspomnienia, zachorowała i niedługo później zmarła. Dlatego takie historie trzeba zapisywać póki czas. Pani Stefania i pan Jan przeżyli piekło, a mimo tego są przesympatycznymi i życzliwymi ludźmi – wyjaśnia czytelnikom Gazety Olkuskiej twórca filmu Paweł Kłoda.
Urodzona w piekle
Mama pani Stefanii, Anna Piekarz, została w 1944 roku aresztowana przez Niemców za nielegalne przekraczanie granicy i wywieziona do Auschwitz. Była wtedy w drugim miesiącu ciąży, a na miejscu usłyszała, że to lagier śmierci. Mimo katastrofalnych warunków nie tylko udało jej się przeżyć, ale także urodziła zdrowe dziecko. Przez dwa tygodnie po porodzie leżała bez sił, a małą Stefcią zajmowały się współwięźniarki. Później dziewczynka musiała przeżyć jeszcze eksperymenty medyczne dr. Mengele. Kiedy w obliczu nadchodzącej Armii Czerwonej niemiecka załoga opuściła obóz, matka pani Stefanii wyszła z Oświęcimia, ciągnąc na sznurku po śniegu odwrócony taboret z leżącą na nim córką. Kiedy ostatecznie pan Piekarz przywiózł żonę z córką do domu, sąsiedzi nie mogli w to uwierzyć: „Ludzie biegli nas zobaczyć, tak jakby się jakiś cud ukazał. Bo to był rzeczywiście cud od Boga” – komentuje pani Stefania.
Ocalony z rzezi
Jan Wernik urodził się z kolei w kolonii Wierzbiczno na Wołyniu. Podczas ludobójstwa dokonanego w czasie II wojny światowej przez ukraińskich nacjonalistów, stracił z rodziny ponad trzydzieści osób, w tym ojca. W miejscu, gdzie stał dom Werników, jest teraz szczere pole. Sam pan Jan został cudem uratowany przy pomocy partyzantów z Armii Krajowej: „Sąsiadka wyniosła obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, odśpiewano «Pod twoją obronę», a dowódca partyzantów zebrał wszystkich mieszkańców i powiedział «W imię Boże, ruszamy!»” – wspomina wyprowadzenie z matni Jan Wernik.
Wydawać by się mogło, że tragiczna historia rzezi wołyńskiej jest dla ziemi olkuskiej odległa. Warto jednak wiedzieć, że już w 1944 roku na zamku w Pieskowej Skale mieścił się sierociniec dla dzieci, którym udało się uciec przed śmiercią na Kresach. Przez przytułek (prowadzony przez Radę Główną Opiekuńczą, czyli jedną z niewielu organizacji charytatywnych, której Niemcy pozwolili działać na okupowanych terenach) przewinęło się 360 małych, ale już traumatycznie doświadczonych Kresowiaków. Ponadto, do dzisiaj w Olkuszu i okolicach mieszkają osoby, których wojenna lub powojenna zawierucha rzuciła z Kresów do naszej małej ojczyzny. Jedną z nich jest właśnie Jan Wernik.
Każdy może zobaczyć swoje nazwisko w napisach końcowych
Każdy, kto chce być na bieżąco z postępami w produkcji filmu, może śledzić stronę „Jan i Stefania – film o niezwykłym małżeństwie” na Facebooku. Znajduje się na niej także link do zbiórki internetowej, za pośrednictwem której można stać się współproducentem dokumentu.
Na razie ekipę i sprzęt opłacam z własnej kieszeni. Zwracałem się o wsparcie do różnych firm i instytucji, ale każdy teraz, co zrozumiałe, musi zaciskać pasa. Założyłem też internetową zrzutkę, gdzie można wesprzeć produkcję. Osoby, które się na to zdecydują, będą umieszczone w napisach końcowych filmu. Od finansowania zależy kiedy dokument zostanie ukończony. Chciałbym, żeby zobaczyło go jak najwięcej osób, ale w obecnej sytuacji wiele konkretów będzie ustalanych z miesiąca na miesiąc – podsumowuje Paweł Kłoda.
Klikając TUTAJ można przejść na stronę „Jan i Stefania – film o niezwykłym małżeństwie”, a klikając TUTAJ można wesprzeć produkcję za pomocą wspomnianej zbiórki internetowej.
fot. Małgorzata Musielak