O problemach naszych przodków z opałem słów kilka

Nie da się ukryć, że zarówno w Polsce, jak i na świecie, przeżywamy obecnie kryzys na wielu płaszczyznach gospodarczych i politycznych. Dotyka on szczególnie sektora energetycznego, co boleśnie odczuwają nie tylko zakłady pracy, ale również – a może przede wszystkim – gospodarstwa domowe. Choć obecne potrzeby oraz możliwości w zakresie ogrzania pomieszczeń mieszkalnych są większe, niż sto lat temu, to trudności z tym związane, a także nieoczywiste sposoby ich rozwiązywania, są jednak podobne.

Wielki Kryzys, który rozpoczął się w październiku 1929 roku krachem na nowojorskiej giełdzie (tzw. czarny czwartek), niósł ze sobą opłakane skutki m.in. dla polskiego społeczeństwa: w latach 30’ w II Rzeczypospolitej wystąpiło ogromne bezrobocie (w przypadku robotników wynoszące aż 30%), a zaznaczyć należy, że podejmujący zarobek często nie pracowali wówczas w pełnym wymiarze godzin. Co ciekawe, odwrotnie niż dzisiaj, Polacy musieli mierzyć się z… deflacją, czyli wzrostem siły nabywczej pieniądza, którego było w rodzinach coraz mniej ze względu na niskie zarobki (wynoszące w 1933 roku około 30 złotych tygodniowo dla robotników). Pomimo spadku cen, w wyniku którego przykładowo w 1933 roku 6 kilogramów węgla było o ponad 25 groszy tańsze, niż w 1928 roku (4,5 grosza w stosunku do 30 groszy), na wiele rzeczy zwyczajnie nie można było sobie pozwolić. W całym kraju specjalne państwowe oraz społeczne komitety organizowały co prawda pomoc dla potrzebujących, jednak nie mogły one zaspokoić wszystkich potrzeb. W efekcie, szczególnie w znajdującym się w bezpośrednim sąsiedztwie ziemi olkuskiej Zagłębiu Dąbrowskim, rozwinęły się rozmaite sposoby pozyskiwania opału, nie zawsze w sposób legalny.

Podobnie jak dzisiaj, najbardziej pożądany był węgiel, który zdobywano różnymi drogami: do popularnych, choć niebezpiecznych metod należało zbieranie fragmentów gorszej jakości kruszcu, czyli tzw. bergów na hałdach, czym zajmowały się głównie osoby starsze oraz dzieci. Bywało to niebezpieczne z tego powodu, że poszukiwacze nieraz ginęli od powstających samoistnie pożarów czy wskutek zasypania. Włamywano się również na kopalniane składy czy stacje kolejowe, gdzie oczekiwały pociągi z węglem. Jednym z takich celów były Łazy w powiecie zawierciańskim, a tak opisywał swoje działania jeden z ówczesnych bezrobotnych: Wychodzimy zazwyczaj o godz. 10-ej wieczór, jak idzie dobrze powrót 6-a rano. Źle, wracamy o 5-6-ej po południu. Przynoszę od 50 do 40 kg węgla. Po kilku turach klnę na cały świat i siebie. Obchodzić trzeba posterunki policyjne, przez lasy, karczowiska, strumyki, przychodzę przemarznięty i mokry – idąc nie wiadomo co pod nogami, śnieg, pniak czy dół. Jeżeli ktoś upadnie żaden nie ogląda się na drugiego – do tego to ciągłe nasłuchiwanie […]”. Opis ten kojarzy się nie tyle z wysoko zindustrializowanym obszarem, co z opowiadającą o przemycie przez słabo zamieszkaną granicę polsko-radziecką prozą Sergiusza Piaseckiego. Niemniej, do takich właśnie czynów zmuszał niektórych kryzys. Materiał do ogrzania mieszkań zdobywano także bardziej “filmowymi” metodami. Śmiałkowie wskakiwali bowiem na jadące pociągi, wyrzucali z nich część zawartości, a ich oczekujący przy torach wspólnicy zbierali „urobek”, po czym uciekali w bliżej nieokreślonym kierunku, zanim pojawiła się policja: szczególnym upodobaniem cieszyły się odcinki Będzin-Dąbrowa Górnicza, Gołonóg-Ząbkowice, Myszków-Zawiercie, Łazy-Zawiercie, Ząbkowice-Łazy, a w mniejszym stopniu Katowice-Sosnowiec Północny.

Najwięcej emocji zdawały się jednak budzić “biedaszyby”, czyli prowadzone na własną rękę przez miejscową ludność odkrywki znajdujących się płytko pod ziemią pokładów węgla. Zazwyczaj miały one od kilku do kilkunastu metrów, choć na sosnowieckiej Niwce, gdzie kopano najgłębiej, te liczyły sobie nawet… 60-80 metrów. Prowizoryczne szyby znajdowały się na terenie całego Zagłębia, tworząc iście księżycową panoramę, najczęściej na obszarach należących do przedsiębiorstw legalnie wydobywających złoża. Z tego powodu dochodziło do napięć, a niejednokrotnie także nalotów i zasypywania szybików, co kończyło się nieraz bójkami ze strażą kopalnianą oraz policją. W latach 1933-1936 aż 4% czarnego kruszcu pochodziło na tym terenie z opisywanego źródła, co stanowiło najwyższy odsetek spośród wszystkich ośrodków przemysłu węglowego w Polsce. Węgiel ten miał swoich odbiorców przede wszystkim wśród spauperyzowanej części ludności, np. z okolic Częstochowy, Olkusza, a nawet Krakowa.

O ile sytuacja Polek i Polaków jest dziś dużo lepsza, chociażby ze względu na mniejszy odsetek ludzi żyjących w ubóstwie, szerszy dostęp do pomocy socjalnej czy znikome bezrobocie, tak widmo braku opału znów dotyka znacznej części społeczeństwa. Niektórym czytelnikom przedstawione wyżej zagadnienia mogą wydać się znajome, gdyż słyszeliśmy już w tym roku o odrodzeniu się biedaszybów pod Wałbrzychem, a także kradzieżach węgla z pociągów m.in. pod Częstochową. Przeszłość i teraźniejszość łączą się zatem nie tylko poprzez opowieści o bohaterstwie i patriotyzmie, ale głównie przez ludzkie doświadczanie różnych zjawisk.

Mateusz Radomski

wiceprezes olkuskiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej