Niemiecka okupacja w Bolesławiu – wywiad z Krystyną Latecką

Dzięki szerokiemu odzewowi naszych czytelników, mieliśmy zaszczyt przeprowadzić kolejny wywiad ze świadkiem historii z ziemi olkuskiej. Tym razem swoimi wspomnieniami podzieliła się Krystyna Latecka, z domu Kowalska: w swojej relacji przybliżyła nam okupacyjne realia życia w Bolesławiu, w którym mieszkała w czasie II wojny światowej.

Konrad Kulig: Jak zapamiętała Pani swoje dzieciństwo?

Krystyna Latecka: Mój ojciec był kowalem, a mama gospodynią. Miałam siedmioro rodzeństwa, więc mama miała co robić. Przed wojną chodziłam do ochronki, jak dawniej nazywali przedszkole. Dzieci było chyba ze sto, a tylko jedna wychowawczyni i jedna jej pomoc. Dzisiaj to byłoby chyba niemożliwe, a wtedy taka opieka wystarczała. Tacy byliśmy grzeczni! Od siódmego roku życia chodziłam do szkoły. Wybudowali nam w Bolesławiu nową szkołę, taką piękną, że jak wchodziłam, to zastanawiałam się czy wypada buty zdjąć. Ale niedługo się uczyliśmy, bo wybuchła wojna.

Konrad Kulig: Jakie obrazy z września 1939 roku najbardziej zapadły Pani w pamięci?

Krystyna Latecka: Całe tabuny ludzi z Zagłębia, z wózkami, z tobołkami. To byli uciekinierzy. Pamiętam, jak tato na nich patrzył i mówił: „Gdzie oni idą? Gdzie mogą uciec?”. Ale zanim Niemcy wkroczyli, to szło przez Bolesław nasze wojsko. Po prostu rozpacz. Upał niesamowity, spoceni, zmęczeni. Siedziałam na kozłach ustawionych w rowach, jeden z żołnierzy zsiadł z konia, chwycił mnie za rękę i powiedział: „Pa, pa, dziewczynko, jak powrócę, to będę Twoim”. Inni też zeskakiwali, bo mieszkańcy poustawiali przy drodze garnki z wodą, herbatą czy kompotem. Pamiętam też pierwszych trzech Niemców, jechali na koniach. Tato mnie prowadził za rękę, a taka babulinka uklękła przed nimi i powiedziała: „Moi kochani Anglicy, dobrze, żeście się tu zjawili”. Niemcy jednak nawet na nią nie spojrzeli, tylko pojechali dalej. Ten moment pamiętam dokładnie.

Konrad Kulig: Czy po wybuchu wojny kontynuowała Pani naukę w szkole?

Krystyna Latecka: Pierwszego września do szkoły nie poszliśmy, zaczęliśmy naukę dopiero w październiku. Nowy budynek szkoły Niemcy nam zabrali i przeznaczyli na urząd gminy. Do szkoły chodziliśmy więc na Krążek, a do piątej, szóstej i siódmej klasy przenieśli nas na Skałkę, gdzie, po zlikwidowanej szkole zawodowej, była szkoła powszechna. Program był bardzo okrojony: język polski, matematyka, fizyka i chemia. Geografii i historii uczyłam się sama, w domu. Książki miałam przedwojenne, po rodzeństwie. Niemcy zwalniali nauczycieli, został tylko jeden, kierownik Jarzębski. W jednej klasie coś zadał, napisał na tablicy i szedł do innej klasy.

Konrad Kulig: Dużo dzieci uczęszczało do pani klasy?

Krystyna Latecka: Rodzice bali się posyłać dzieci na Skałkę, bo po drodze do szkoły były zapadliska spowodowane niemieckim, rabunkowym wydobyciem w kopalni. Pod moim znajomym koło studni na Ćmielówce zapadła się ziemia. Niemcy nawet próbowali go wydobyć od strony chodnika kopalni, ale nie udało się, zgotował sobie grób. Dlatego mało nas chodziło do szkoły, ale kierownik namawiał wszystkich rodziców. Mówił: „Jaka ta szkoła jest, taka jest, ale zawsze to szkoła” – i całe szczęście, że się uczyłam w czasie wojny, bo potem, po wkroczeniu Rosjan, od razu w lutym 1945 roku mogłam zdawać egzaminy do gimnazjum.

Konrad Kulig: Czy podczas okupacji uczyła się Pani również języka niemieckiego?

Krystyna Latecka: Ktoś się dowiedział, że Niemka, żona naczelnika poczty, ma zamiar uczyć dzieci języka niemieckiego. Tato powiedział: „Dlaczego nie? Przecież język wroga trzeba znać”. Zebrało nas się trzynaścioro. Chodziliśmy na pocztę i Frau Klampe uczyła nas niemieckiego. Chwaliła się mężowi, jak to ona potrafi zniemczać polskie dzieci, ale myśmy to traktowali jako zdobywanie języka. Nie szkodzi przecież wiedzieć więcej.

Konrad Kulig: Jak Pani rodzina radziła sobie z codziennymi potrzebami?

Krystyna Latecka: Niemcy wprowadzili kartki, ale bardzo okrojone i tylko na tydzień. Ale nieraz chodziliśmy w piątki od tyłu do sklepu i braliśmy produkty na następny tydzień. Nie było masła, tylko margaryna. Na kartkach była też marmolada, trochę mięsa, chleb. Czasem po kryjomu ktoś zabił coś, co hodował, to było więcej mięsa. Latem wstawałam z kolei o czwartej rano i chodziłam zbierać jagody, borówki czy grzyby i tak się człowiek ratował. Ludzie sobie pomagali w różny sposób. Mieliśmy w domu dwa kołowrotki do przędzenia, masę wełny i ludzie co mogli, to robili na drutach. Siostrze przyszło do głowy, że skoro owczą wełnę można prząść, to watę też, więc kupowaliśmy ją kilogramami i przędliśmy. Zrobiłam sobie z niej białą sukienkę. Kiedyś poszłam w niej do lasu i zastała mnie ulewa, to sukienka wydłużyła się do samych kostek. Byłam z kolegą i poprosiłam go, żeby pobiegł do domu i przyniósł kawałek sznurka, żebym się mogła podkasać. Czekałam na miedzy, a deszcz lał…

Konrad Kulig: Czy w czasie wojny był czas na jakieś rozrywki?

Krystyna Latecka: Przychodzili do nas sąsiedzi, siadali gdzie się dało, nawet na poduszkach, i w niedzielne popołudnia nastawiałam patefon. Mieliśmy bardzo ładne, przedwojenne melodie. Sama też urządzałam przedstawienia, z tyłu, przy dużym ganku u sąsiadki, bo tam Niemcy nie zaglądali. Stroje mieliśmy z bibuły. Trzeba powiedzieć, że w związku z tym, że u nas była kopalnia i Niemcy wydobywali dla siebie rudy cynku i ołowiu, to trochę lżej wojnę przeżyliśmy. Niemcy liczyli się bowiem z tym, że ktoś musi w kopalni pracować. Otworzyli łaźnię dla górników, też z tego korzystaliśmy. Kobiety się kąpały w piątki, a chłopy w soboty. Górnicy oczywiście codziennie.

W Krzykawie było dużo sprowadzonych Niemców: zajęli polskie mieszkania w domach, a gospodarze mieszkali w kuchniach przy oborach. Brata i siostrę zabrali do Niemiec na roboty. Siostra przyjechała raz na króciutki urlop. Kalendarza nie było, dni jej się pomyliły i już powinna była być u bauera. Przyszli żandarmi i zabrali ją. Nie pukali, trząsł się dom. Ale trzeba powiedzieć, że w Bolesławiu był tylko jeden taki, co się z Niemcami kumał i jednej młodej dziewczynie partyzanci ogolili głowę. Dłuższy czas się nie pokazywała, musiała czekać, aż jej włosy odrosną. To był przecież wstyd.

Konrad Kulig: Kilkanaście kilometrów od Bolesławia znajdowała się granica między terenami włączonymi do III Rzeszy a Generalnym Gubernatorstwem…

Krystyna Latecka: Tak, na granicy Niemcy łapali. Jako że w Olkuszu więzienie było przepełnione, to więźniów przysyłali do Bolesławia. W dawnym posterunku polskiej policji były trzy cele: tam ich trzymali, zanim ich wysłali dalej. Chodziliśmy pod okna i przynosiliśmy więźniom jedzenie. Jak Niemcy się dowiedzieli, to powiedzieli, że kogo jeszcze raz pod oknem zobaczą, tego czeka Auschwitz, ale ja chodziłam nadal, już nie głównym chodnikiem, tylko od tyłu. Siostra była zatrudniona u proboszcza i swoją porcję obiadu nieraz oddawała więźniom, a ja chodziłam z tym w garnuszkach i zanosiłam. Jeden gwóźdź sztachetki od płotu był wyrwany, więc tam się wchodziło, stawiało garnuszek pod oknem i pilnowało się czy nikt nie idzie.

Jednego z takich aresztowanych wywieźli na roboty do Hamburga. Siostra dostała od niego list, nazywał się Rosiński. Takich listów przysyłał dużo, pisał bardzo ładnie. Siostra powiedziała, że przydałoby się, żeby na trochę przyjechał. Wysłała więc telegram, że ojciec zmarł, ale niestety Niemcy powiedzieli, że to musi być potwierdzone. Czekaliśmy zatem, aż ktoś umrze. Siostra przyjaźniła się z córkami organisty, który prowadził metryki i kiedy w Krzykawie zmarł taki Krawczyk, to organista dał zaświadczenie, że zmarł ojciec. Siostra pojechała na posterunek żandarmerii do Krzykawy, gdzie przybili pieczątkę i o nic nie pytali. Ale myśmy drżeli: siostra się nazywała Kowalska, on Rosiński, a zmarł Krawczyk. Co by było, jakby to wyszło! Na szczęście jednak pieczątkę przybili i chłopak przyjechał na święta, to był już koniec wojny. Pomyślałyśmy: „Jak zrobić, żeby on nie wracał?”. Na strychu mieliśmy hamak i tam przetrwał do wkroczenia Rosjan.

Konrad Kulig: Jak zapamiętała Pani koniec okupacji?

Krystyna Latecka: Widać już było, że Niemcy uciekają. W jednym domu często się gościli: kiedy inni musieli zaciemniać okna, to tam okna były zawsze oświetlone i słychać było śpiewy po niemiecku. Kiedy jednak przestali śpiewać, to wiedzieliśmy, że front się zbliża. Jak Ruscy szli, to gwałcili dziewczęta. Sąsiadka wyskoczyła z drugiego piętra, a siostra uciekła w koszuli nocnej. Całe szczęście, że tato umiał po rosyjsku i zawsze miał jakąś buteleczkę, to potrafił ich zagadać. Jak szli z frontem, to było w porządku, gdyby to nie był styczeń, to pewnie witalibyśmy ich kwiatami. Ale jak już wracali spod Berlina, to trzeba było się kryć, gdzie się tylko dało.

Zrealizowane przez Konrada Kuliga i Marię Gądek nagranie powyższego wywiadu można obejrzeć na kanaleArmia Krajowa Olkuszw serwisie YouTube. Są tam dostępne również inne materiały, w których najstarsi olkuszanie opowiadają o dawnych czasach. Jednocześnie, zachęcamy do kontaktu, jeśli posiadają Państwo wspomnienia związane z naszym regionem lub ktoś z Państwa rodziny chciałby opowiedzieć interesującą historię sprzed lat.

Avatar photo

Konrad Kulig

Prezes olkuskiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej