„Niemiec z psem i pejczem zaczął odliczać: eins, zwei, drei…” – wywiad z Anielą Guzik

W ubiegłym miesiącu swoje 99. urodziny obchodziła Aniela Guzik z Ryczówka. Z tej okazji dostojna jubilatka podzieliła się z czytelnikami Gazety Olkuskiej swoimi wspomnieniami: pani Aniela podczas okupacji niemieckiej została wywieziona na przymusowe roboty do III Rzeszy, przechodząc pobyt m.in. w aresztach żandarmerii na ziemi olkuskiej oraz w niemieckim więzieniu w Sosnowcu. Do rodzinnej miejscowości powróciła natomiast po tułaczce wśród sowieckiej ofensywy zimowej pod koniec II wojny światowej. Jej mąż – Roman Guzik „Sęk” – był z kolei dowódcą placówki Armii Krajowej w Ryczówku i kierownikiem tamtejszego punktu informacyjnego zgrupowania partyzanckiego „Surowiec”, a także aktywnym działaczem kombatanckim. W latach 90. XX wieku Aniela Guzik wraz z mężem uczestniczyła ponadto w zakładaniu koła Światowego Związku Żołnierzy AK w Kluczach oraz następczej organizacji działalności tegoż Koła. Obecnie pani Aniela jest także członkiem Stowarzyszenia Polaków Represjonowanych przez III Rzeszę. Z okazji swoich 99. urodzin, w uznaniu zasług na rzecz popularyzacji historii, została odznaczona medalem „Wierni Akowskiej Przysiędze”, nadanym przez Zarząd Główny Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.

Konrad Kulig: Czy pamięta pani początek wojny w 1939 roku?

Aniela Guzik: Pamiętam. Nikt we wsi nie miał radia, prócz jednego kolegi mojego przyszłego męża. Wszyscy staliśmy przy głośniku i myśleliśmy: „co to będzie?”. Ogłosili, że jest wojna – wszyscy krzyczeliśmy, płakaliśmy. Nad ranem widzieliśmy samoloty niemieckie. Wtenczas już był strach, wszyscy się bali. Na drugi dzień mężczyźni zbierali się do ucieczki. Ze Śląska też uciekali, ciągnęli za sobą wózki.

Konrad Kulig: Jak dla waszej rodziny zaczęła się okupacja niemiecka?

Aniela Guzik: Mój tata był biedny, nie miał pola. A Niemcy kazali, żeby wszyscy pracowali – kto ma pole, to w polu, a kto nie ma, to na roboty do Niemiec. Więc tata był wystawiony na roboty. Mama moja już była słaba. Tata powiedział, że jak teraz go wezmą, to nie ma ani chleba, ani nic… więc zamiast niego sołtys wystawił mnie. Dostałam wezwanie do Ogrodzieńca. Pojechałam rano ja i paru nas z Ryczówka wystawionych. Przyjechał lekarz, zbadał nas, czy jesteśmy zdrowi i po południu wyszliśmy czwórkami, po piachu, do Zawiercia na pociąg.

Konrad Kulig: Trafiła pani do bauera koło Grodkowa na Opolszczyźnie. Długo pani tam pracowała?

Aniela Guzik: Tak, pracowałam tam około rok. Potem tata zachorował, więc dostałam urlop – siedem dni, ale mi przykazali, że mam wrócić. Przyjechałam z Niemiec do domu i zachorowałam na wyrostek. Operował mnie w szpitalu w Olkuszu lekarz Rzadkowski. Po operacji dał mi zwolnienie na dwa tygodnie. 

Konrad Kulig: Czy Niemcy uhonorowali, że pani była po operacji?

Aniela Guzik: Nie! Tutaj, między Kwaśniowem a Ryczówkiem, przebiegała granica między terenami wcielonymi do Rzeszy a Generalnym Gubernatorstwem. A w Rodakach był zollamt [urząd celny – przyp. red.]. Przyszedł komendant tego posterunku, Rudolf, i zabrał mnie do więzienia. Tata wyjął moje zwolnienie od lekarza, ale to nic nie dało. Zamknęli mnie na zollamcie w Rodakach. Moja babcia dowiedziała się, że tam siedzę i przyniosła mi trochę chleba pod okienko aresztu. W nocy strażnik przyprowadził dwóch chłopaków. To byli szmuglerzy, którzy handlowali przez granicę. Ja siedziałam w drugiej celi ze starszą panią z Rodak. Bez przerwy płakała. Wieczorem nas wypuszczali, żeby się załatwić, a na noc nam dawali wiadro. Drzwi były zasunięte na suwnicę, a w suwnicy były otwory. Tamte chłopaki były tak bystre, że wzięli pałąk od wiadra, oderwali, zrobili z tego haczyk i odsunęli drzwi do obu cel: „My uciekamy, uciekaj z nami” – powiedzieli. Ja się wystraszyłam, noc ciemna, las dokoła, nikogo nie znam. Bałam się. Rano przychodzą Niemcy, a tu drzwi otwarte i chłopaków nie ma. Wezwali policję i zawieźli mnie do więzienia w Sosnowcu przy ul. Towarowej.

Konrad Kulig: Ile miała pani wtedy lat?

Aniela Guzik: Byłam młodym dziewczątkiem, miałam szesnaście lat. Stanęłam przed więzieniem, otworzyły się drzwi, wyszła Niemka i powiedziała: „Achtung!”. To oznaczało, że miałam stanąć na baczność, ale ja tego jeszcze nie rozumiałam i dalej stałam normalnie. A ona wzięła taki żelazny klucz i przez obie ręce mnie uderzyła. Pomyślałam sobie: „Boże, gdzie ja jestem?”.

Konrad Kulig: Jakie były warunki, w jakich przebywaliście?

Aniela Guzik: Okropne. Na sali było nas dziesięć młodych kobiet, pokój cztery na cztery metry. Na noc dostawaliśmy worki wypchane plewami albo sianem i na jednym worku spały dwie osoby. Do tego w celi był wielki garnek do załatwiania się, wszy i pchły. A wie pan co nam gotowali? Śmierdzące karpiele, tak że potem tylko biegunka. Jako młodą dziewczynę, dali mnie na Feldkommando. Dali nam płużek i kazali orać ogródek działkowy. Obok mężczyźni budowali więzienie. Byli wśród nich tacy, których Niemcy zabrali w obławie, a rodziny nie wiedziały, gdzie oni są. Więc ci więźniowie dawali nam grypsy. I jak szłyśmy przez miasto z pracy do więzienia, to rzucałyśmy te karteczki, między przechodniów.

Konrad Kulig: A czy pani utrzymywała wtedy kontakty z rodziną?

Aniela Guzik: Tata dowiedział się gdzie jestem od handlarzy, którzy szmuglowali przez granicę. Przyjechał, żeby dać mi trochę chleba. Jak doszedł do ogrodzenia, to go strażnik poszczuł psem, tata rzucił teczkę z jedzeniem i zaczął uciekać. Jak doszłam, to teczki już nie było. Wzięła ją Niemka, która nas pilnowała.  W Sosnowcu siedziałam cztery czy pięć miesięcy. A potem zabrali nas z powrotem do bauerów. Jechaliśmy przez Oświęcim. Otworzyli ciężarówkę i po jednej osobie: wysiadać, wysiadać! Popędzali batem. Wepchnęli nas do betonowego, zawilgoconego karceru. Rano otworzyły się drzwi. Wyszłam z ciemności, przed sobą widzę rząd więźniów w pasiakach, głowy ogolone, zgarbieni. Przyszedł Niemiec, w jednej ręce trzyma psa na smyczy, a w drugiej pejcz. I liczy: eins, zwei, drei… Do dziesięciu. Co dziesiąty więzień – wystąp! Tych rozbierali i prosto do krematorium. To mam cały czas przed oczami. O kromce suchego chleba wozili nas od więzienia do więzienia. W końcu trafiłam do Grodkowa, do tego samego bauera, co poprzednio. Byłam zawszona, miałam świerzb. Bauerka była z Górnego Śląska, rozumiała po polsku. Zaprowadziła mnie do lekarza. W poczekalni słyszałam o sobie: „Przeklęta Polka!”. Ale lekarz dał lekarstwa i wyzdrowiałam.

Konrad Kulig: Czy trafiła pani na dobrego gospodarza? Jak panią traktowano?

Aniela Guzik: Przepracowałam cztery lata. O czwartej rano wołali na mnie „Angela!”, żeby obrobić sześć krów i świnie… Niech pan zobaczy jakie mam ręce… Bauerka sprawdzała, czy dobrze pracuję. Karmiłam kiedyś świnie i ładniejsze ziemniaki odłożyłam dla siebie. Taki był głód…  A bauer przyszedł i rzucił je świniom. Polakowi nie było wolno do domu wejść, tylko miał osobne pomieszczenie. Jednak później mnie już szanowali, bo bauerka była chora i jej pomagałam, a miała sześcioro dzieci. Po wojnie utrzymywaliśmy kontakty, nawet przysyłali mi paczki.

Konrad Kulig: Jak zakończyła się pani tułaczka?

Aniela Guzik: Kiedy zbliżał się koniec wojny, to bauer mnie zawiózł na dworzec i powiedział, że jadę „na urlop”. A oni też się pakowali, do ucieczki przed Rosjanami. Pociągi na zachód jechały jeden za drugim, a na wschód, to stało się i czekało na każdej stacji. Ale dojechałam do Olkusza. Samoloty bombardowały Czarną Górę. Od Bolesławia jechały furmanki z uciekającymi Niemcami, na dworzec. Przyszłam do fabryki w Kluczach. Akurat mój tata szedł do pracy na drugą zmianę: „Dziecko moje kochane!” – przywitał mnie. I dodał: „Idę teraz do pracy, ale dobrze, że jesteś, będziemy już dzisiaj razem w domu”.

Konrad Kulig: Czy może pani – z perspektywy swoich doświadczeń – przekazać kilka słów przesłania dla młodszych pokoleń?

Aniela Guzik: Teraz, jak zaczęła się wojna na Ukrainie, to wszystko z dawnych lat mi staje przed oczami. I modlę się, żebyśmy u nas nie doczekali nigdy wojny. To coś okropnego.

Avatar photo

Konrad Kulig

Prezes olkuskiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej