„Kto handluje, ten żyje”, czyli o olkuskim przemycie w czasie okupacji

Patrząc na współczesną mapę Polski, można odnieść wrażenie, że stwierdzenie „olkuski przemyt” to jakaś wyrafinowana metafora bądź mało śmieszny żart związany z koniecznością posiadania paszportu na granicy Śląska i Zagłębia. Historia stawiała jednak mieszkańców naszego regionu przed koniecznością radzenia sobie w specyficznej rzeczywistości przygranicznej. Dość powiedzieć, że pod zaborem rosyjskim powiat olkuski był na krawędzi imperium: na południe znajdowała się już Galicja, na zachodzie zaś w stosunkowo niewielkiej odległości Prusy, a następnie Niemcy.

W II Rzeczypospolitej obrzeża państwa polskiego znalazły się nieco dalej od naszego regionu, niemniej wybuch II wojny światowej przyniósł zmianę takiego stanu rzeczy: 8 października 1939 roku, dekretem Adolfa Hitlera, Olkusz wraz z resztą powiatu trafił pod okupację niemiecką. Nie było to rzecz jasna korzystne dla mieszkańców, gdyż zaledwie parę kilometrów na wschód od Olkusza (później Ilkenau), zaraz za Wiśliczką, znajdowała się granica między III Rzeszą a Generalnym Gubernatorstwem. Nieszczęśliwą sytuacją dla miasta był także fakt podzielenia naszego powiatu w ten sposób, że jego rolnicza część (czyli zaplecze żywnościowe) znalazła się w granicach Generalnego Gubernatorstwa – było to tym bardziej uciążliwe, że okupanci wprowadzili reglamentację żywności. Nieraz zdarzało się tak, że, pomimo posiadania gotówki, nie można było nic zakupić, dlatego też naturalne stały się „wycieczki” za granicę. Konieczność zdobywania produktów żywnościowych w nielegalny sposób była ogromna m.in. z powodu rabunkowej polityki okupanta, co stało się przyczyną bardzo niskich zarobków Polaków przy jednoczesnej wymagającej wysiłku pracy.

Nie było to bezpiecznie zajęcie, gdyż w okolicy pojawiły się nie tylko niemieckie siły policyjne (np. Gendarmerie), ale również straż graniczna (Grentshutz): przykładowo, posterunek graniczny w Rabsztynie obsadzało 50 funkcjonariuszy. Znajdujące się zaraz za linią podziału z Generalnym Gubernatorstwem rolnicze tereny powiatu olkuskiego stanowiły atrakcyjny cel wypraw zarówno dla miejscowych, jak i przyjezdnych, np. z Zagłębia Śląsko-Dąbrowskiego. Ilkenau było bowiem ostatnią stacją, do której mogli dotrzeć koleją, a następnie musieli udawać się przez zieloną granicę. Trasy bywały różne i często zależały od aktywności pograniczników oraz miejscowości docelowych, gdzie można było znaleźć gospodarzy chętnych do sprzedaży towarów. Dalsze wyprawy wiązały się już natomiast z ryzykiem. Powyższe powody stały za wyborem wsi znajdujących się najbliżej pasa granicznego, a więc Kosmolowa, Sułoszowej, Braciejówki, Troksa, Jangrota czy Michałówki. Pozyskiwano tam produkty różnego rodzaju: mąkę, kaszę, groch, fasolę, jaja, tytoń czy mięso, a także sukna, pończochy, bibułki do papierosów, tkaniny, słoninę, chleb czy nawet kury. Walutą były najczęściej niemieckie marki – rolnicy przyjmowali ten rodzaj pieniędzy z uwagi na fakt, że sami udawali się po towary przemysłowe czy opał (węgiel) na tereny wcielone do Rzeszy.

Zazwyczaj, na przemyt udawano się w dwu-, trzyosobowych grupach, a niekiedy pojawiały się grupy zdecydowanie większe, będące jednak łatwiejszym celem dla celników. Lepszym pomysłem było zatem posiadanie zaufanych towarzyszy podróży. Jak wspominał żołnierz Batalionów Chłopskich-Armii Krajowej ze Sułoszowej Stanisław Tarasin „Ospały”, „Szmuglerzy” (od niemieckiego „schmuggler” – „przemytnik”) bywali także przesądni: “Z pierwszego na drugiego marca umówiłem się ze szmuglerami. Miałem z nimi przejść granicę. Wyszliśmy o zmroku. Dzień był mroźny, niebo lekko pod chmurką. […] Na końcu Sułoszowej zatrzymaliśmy się. Pytam, co się stało, dlaczego stoimy, a jedna z dziewczyn, Zosia Kajetan mówi, że czarny kot przeleciał Struzikowi pod nosem i on się wraca”. Co ciekawe, cała grupa wpadła później na oddział pograniczników i część osób aresztowano.

Z uwagi na fakt, że Niemcy do ochrony wyznaczonego obszaru angażowali również psy, sprytni przemytnicy, celem ochrony, przygotowywali sobie specjalne „buzdygany”, czyli kije nabite gwoździami. Złapanych niekiedy puszczano, konfiskując towar, bądź za łapówkę, jednak najczęściej stawiano przed ich sądem: w maju 1942 roku okupacyjny sąd w Olkuszu rozpatrywał ponad tysiąc (!) spraw o nielegalny handel i przemyt, co doskonale obrazuje skalę tego zjawiska. Dodatkowo warto podkreślić, że duży odsetek osób aresztowanych stanowili młodociani. Należy jednak pamiętać, że przemyt posiadał nie tylko charakter handlowy, gdyż w podobnych warunkach funkcjonowali m.in. kolportujący prasę czy broń konspiratorzy podziemia niepodległościowego, a także osoby chcące uciec przed wywózką, aresztowaniem lub groźbą śmierci.

Dziejowe zawirowania sprawiły, że nasza mała ojczyzna kilkukrotnie znajdowała się na obszarze przygranicznym. Nie da się zaprzeczyć, że taka sytuacja tworzy szczególne uwarunkowania dla funkcjonowania lokalnej społeczności, a przemyt stanowi typowy przykład działalności na takim obszarze. Była to jednak sytuacja szczególna, jako że ingerencja okupantów podzieliła powiat nie tylko pod względem administracyjnym, ale również gospodarczym, gdyż przemysłowa część została niejako odcięta od swojego żywnościowego zaplecza – czym można częściowo tłumaczyć skalę przemytu.

Za wszelkie informacje i uwagi do tego artykułu pragnę serdecznie podziękować Ryszardowi Kowalowi, który sam wielokrotnie miał okazję przekraczać omawianą granicę.

Mateusz Radomski

wiceprezes olkuskiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej