„Kolega przyszedł i mówi: idą po ciebie Niemcy!” – wywiad z Lucjanem Kitą

Kontynuujemy cykl wywiadów z najstarszymi mieszkańcami ziemi olkuskiej! Tym razem z czytelnikami Gazety Olkuskiej swoimi wspomnieniami podzielił się żołnierz Armii Krajowej z Klucz Lucjan Kita. 95-letni pan Lucjan, ukrywając się, uniknął w czasie okupacji niemieckiej wywózki na roboty do Rzeszy, a następnie pracował w kluczewskiej Fabryce Papieru. W konspiracji działał pod pseudonimem „Skiba”, współpracując z oddziałem partyzanckim „Hardego”. Został odznaczony m.in. Krzyżem Partyzanckim oraz Krzyżem Armii Krajowej. Posiada także stopień porucznika.

Mateusz Radomski: Pamięta pan jak wyglądały święta przed wojną?

Lucjan Kita: To były święta! Kto miał biedę, ten miał biedę, ale kto robił w fabryce i gospodarstwo jeszcze miał, narobił się, ale było wesoło. Aż wszystko pachniało! Jak w Kluczach kościoła jeszcze nie było, to na „pasterkę” chodziliśmy piechotą do Olkusza. Śnieg po pas, ale wesoło było. Nieraz jak się zaszło wcześniej, to się poszło blisko przed ołtarz. To mi pasowało, wszystko widziałem, klęczało się na klęcznikach, kolana nie bolały. A jak się zaszło późno, to stało się na dworze. Tyle było ludzi. Ale zadowolony człowiek był. A śmigus-dyngus… Lali się wiaderkami! Chichotali się, jeden drugiego do rzeczki wciągnął, ino prysnęła woda. Śmiech i zdrowie było! A teraz? Wrzuć tam kogoś do rzeczki albo popryskaj wodą, to się gniewa. 

Mateusz Radomski: W 1939 roku zaczęła się wojna. Jak pan zapamiętał niemiecką okupację Klucz?

Lucjan Kita: Jak Niemcy weszli do Klucz, to raz przejeżdżali obok mnie motorem z przyczepką i jeden mówi: „chłopie, gdzie idziesz”? Ja mówię: „z fabryki do domu”. A on: „jakie wojsko ci się najlepiej podoba, polskie czy niemieckie”? Ja mówię: „Niemieckie”! A co miałem powiedzieć? Polskie? To by mnie na miejscu zabił tam, tak sobie pomyślałem.

Mateusz Radomski: Udało się panu uniknąć wywózki na przymusowe roboty. Proszę opowiedzieć jak do tego doszło. 

Lucjan Kita: Mój kolega Czesław Kocjan przyszedł do mnie i mówi: „idą po Ciebie”. Ja pytam: „kto”? A on: „Niemcy”! „Jakie Niemcy”? Zgłupiałem, jakbym był pijany i nie wiedziałem co odpowiadać. Sołtys Lewowski ich prowadził po domach, a oni mieli listę kogo brać, kogo nie brać. No i przyszli pod nasz dom. Było już ciemno. Młodszy brat spał w kuchni w łóżeczku, w takim białym ubranku. I jak Niemcy zaczęli świecić reflektorami przez okna, to on zaczął krzyczeć. Matka zeskoczyła z łóżka, skoczyła do sieni, otworzyła wieko do piwnicy pod schodami i ja tam uciekłem. Następnie przykryła wieko smołowanym papierem.

Mateusz Radomski: Chodziło o to, że Niemcy kazali w nocy zakrywać okna dla zaciemnienia, żeby utrudniać lotnictwu wroga orientowanie się w terenie?

Lucjan Kita: Tak, żeby nie było widać światła w nocy. Na ten papier wylała jeszcze kawę czarną i rozsmarowała. Niemcy weszli do domu, poszli schodami na górę, skopali, zrujnowali wszystko, że świat nie widział. A ja wtedy marzłem w samych spodenkach i koszuli w piwnicy. Zeszli na dół, ale nie przyszło im na myśl, żeby odrzucić ten papier. A by mnie wzięli wtenczas.  

Mateusz Radomski: Potem już pana nie szukali?

Lucjan Kita: Jak wyszedłem z piwnicy, to matka powiedziała, żebym biegł do najbliższego sąsiada Bogdana, że może tam mnie ukryją. Sąsiad drabinę postawił i wlazłem tam, gdzie mieli siano. Byłem tam dwa dni. Tam mi zanosili jeść. Zamiast kibla, to wiaderko mi dali, nie wychodziłem wcale. Ale widziałem, że dużo ludzi się tam kręciło, nie spodobało mi się to. Tak jakby wąchali coś. Poszedłem do trzeciego domu, do rodziny Majcherkiewiczów. Tam się ukrywałem trzy dni. Ale tam już jeden się ukrywał – Jasiu Szromnik. Więc tam też długo nie byłem. Pomyślałem, że pójdę do wujka Klemensa Miłowieckiego, tam będę widział wszystko, bo on mieszkał przy głównej ulicy, jak się jedzie na Bolesław. I jak żem tam przyszedł, to wyglądam oknem, co tam widać. Patrzę na sklep u Piątka czy siedzą na ławeczce przed sklepem, czy piją piwko, czy oranżadę, czy bimber. Aż nagle „błysk” i wszyscy uciekli gdzieś. A to Niemcy prowadzili ulicą całą kompanię, koło dwustu chłopaków. Co metr z karabinami ich obstąpili i pilnowali. Pewnie pozbierali ich ze wszystkich wsi dookoła i prowadzili do Bolesławia, bo siedziba gminy była wtenczas w Bolesławiu. Później, jak już się tak uregulowało, trochę żem się pomordował, to ojciec mówi tak: „pójdę do znajomego w arbeitsamcie”.

Mateusz Radomski: To niemiecki urząd pracy, tak?

Lucjan Kita: Tak. No i ojciec załatwił sprawę. Przyjęli mnie do fabryki w Kluczach za ucznia. Do warsztatu elektrycznego. Było nas sporo takich młodych chłopaków – po trzynaście, czternaście, piętnaście lat. Mam nawet jeszcze zachowane słowniki, które musieliśmy sobie kupić, żeby się uczyć niemieckiego. 

Mateusz Radomski: Dzięki temu już nie groziła panu wywózka do roboty. A jak wyglądała pana praca w „papierni”?

Lucjan Kita: Kierownikiem warsztatu elektrycznego był Kotas. Kawał dziada. Lał po pysku pracowników rękawiczkami. Jak się przyjąłem do fabryki, to pyta mnie: „jak się nazywasz”? Ja mówię: „Kita Lucjan”. I „chlast” w mordę, „chlast” w mordę! Zaprowadził mnie na warsztat elektryczny. Jak pracownicy tam widzieli kto mnie prowadzi, to wszyscy się ukryli. Kotas co dzień przychodził na kontrolę, to jak miał przyjść o godzinie siódmej, to ani jednego łebka nie było, ani w warsztacie elektrycznym, ani w sąsiednim warsztacie mechanicznym! 

Mateusz Radomski: W tej samej fabryce pracował Gerard Woźnica „Hardy”, zanim poszedł do lasu organizować oddział partyzancki. Czy to dzięki niemu nawiązał pan łączność z konspiracją?

Lucjan Kita: Wiem, że on w biurze pracował. Chłop był jak malowany. Ten wzrok, ta gadka… A w konspiracji był też mój kolega Stefan Piątek z Klucz. Robił na centrali telefonicznej, to jak Niemcy chcieli przekazać coś ważnego, to my przewody odcinali albo zwarcie zrobili. Stefan tak kombinował, żeby nie mieli łączności. Ale później jak już się zrobiło niebezpiecznie, to Stefan poszedł do lasu. Ja wtedy szedłem do roboty na nocną zmianę. Idę koło jego domu, spojrzałem, a tam w oknie widać taki szum. Szykował się do ucieczki. Podszedł do mnie i mówi: „Lutek, ja jadę do lasu”. Tam już czekał wóz i pojechali. A ja zostałem w domu i tylko takie „skoki” mieliśmy.

Mateusz Radomski: Jakie to były „skoki”?

Lucjan Kita: Na Niemców. Co się dało, to się robiło. Na przykład, jak się jedzie na Golczowice, tam przy fabryce, to byli niemieccy strażnicy graniczni, chodzili pilnować. A siedzibę mieli przy portierni przy fabryce. My się raz zakradliśmy, strażnika w łeb, karabin my zabrali i kolegom z lasu dali. 

Mateusz Radomski: To bez broni pan zrobił?

Lucjan Kita: Bez broni. Kawałek metalu miałem i już. Drugi przypadek – za młynem w Golczowicach pod Kolbarkiem, tam było trochę szumu. Strzelanina była. Tam dużo tych pieronów bandytów było, pili i była okazja. Udawali akowców. O, „akowcy”. A to bandziory jakieś były. Podszywali się pod nas. 

Mateusz Radomski: I wyście ich chcieli nastraszyć?

Lucjan Kita: Wybić chcieliśmy to dziadostwo! Co to będą na nasze konto rabunki robić. Jeszcze mam ślad po tej potyczce na lewej ręce. Ale rozkaz trzeba było wykonać, to było wojsko. 

Mateusz Radomski: Akcja się udała?

Lucjan Kita: Udała się. Każdy ruch jakoś się nam udawał. Nie było tak żebyśmy czegoś zaniechali. Pod Kwaśniowem wiedzieliśmy, że amunicja jest i karabiny w magazynach pod plandekami. We dwóch poszliśmy z Władkiem Kocjanem. On pilnował, a ja wcisnąłem się między śledziami plandeki do środka. Że też się zmieściłem… Ale cienki byłem wtedy, wystarczył ślizg i już. Ciemno było, to tylko macałem. Wyciągnąłem same granaty. Zebraliśmy je do wora i rozdaliśmy na placówki, najwięcej do Kwaśniowa i Załęża. 

Mateusz Radomski: Czyli pan był w domu i jak „Hardy” potrzebował, to pana wzywał?

Lucjan Kita: Tak jest. Jak było potrzeba, to już, wezwanie przez kolegów w to miejsce i w to miejsce. A nawet ojciec nie wiedział, że byłem u Hardego. Nie przyznałem się, nic mu nie mówiłem. 

Mateusz Radomski: Czy po wojnie był pan represjonowany przez Urząd Bezpieczeństwa za działalność w AK?

Lucjan Kita: Bo to raz! Musiałem jeździć na rowerze do Olkusza na przesłuchania. Przesłuchiwali mnie w siedzibie koło starego cmentarza. To na górę, to na dół, to do piwnicy. Po ciemku my rozmawiali i straszyli. Pytali czy należałem do Armii Krajowej. Mówię: „jakiej Armii Krajowej? Nie należałem”! A po co będę się przyznawał? Żeby mnie zabili? To już po „wyzwoleniu” było! Dopiero się uspokoiło, jak powiedziałem o wszystkim wujkowi Szatanowi. A wujek miał w rodzinie w Krakowie oficera milicji. No i raz na przesłuchaniu każą mi pisać życiorys, a tu dzwoni telefon. Przyleciał jakiś sierżant, podał przesłuchującemu kartkę i kazali mi uciekać do domu. 

Nagranie powyższego wywiadu zrealizowali Mateusz Radomski oraz Marcin Pawlik z olkuskiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Można je obejrzeć na kanale Armia Krajowa Olkusz w serwisie YouTube. Dostępne są na nim również inne wywiady, w których najstarsi olkuszanie opowiadają o dawnych czasach. Jeśli mają Państwo jakieś wspomnienia związane z ziemią olkuską lub ktoś z Państwa rodziny chciałby opowiedzieć interesującą historię sprzed lat, to serdecznie zachęcamy do kontaktu!

Mateusz Radomski

wiceprezes olkuskiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej