„Czerwonoarmiści postawili nas pod ścianą” – wywiad ze Zbigniewem Duszotą

20 stycznia 1945 roku zakończyła się niemiecka okupacja Olkusza, a miasto zostało zajęte przez Armię Czerwoną. Z okazji 77. rocznicy tych wydarzeń, swoimi wojennymi wspomnieniami z czytelnikami Gazety Olkuskiej podzielił się Zbigniew Duszota.

Zbigniew Duszota urodził się w 1934 roku w Rabsztynie. Jego ojciec był pracownikiem administracji samorządowej, a matka gospodynią. Po zajęciu Polski przez Niemców w 1939 roku, Rabsztyn stał się wioską graniczną pomiędzy terenami wcielonymi do III Rzeszy a Generalnym Gubernatorstwem: dom naszego rozmówcy znajdował się przy samym szlabanie granicznym.

Konrad Kulig: Jak zapamiętał pan ostatni dzień okupacji niemieckiej?

Zbigniew Duszota: Wieczorem 19 stycznia 1945 roku przyszedł do nas żołnierz niemiecki i zapytał czy mamy miejsce w domu, bo oficerowie chcą się przespać. Już wtedy było słyszeć huk dział, od Miechowa nacierały wojska rosyjskie. Pokazaliśmy mu, że mamy miejsce. Wyszedł i wrócił z trzema oficerami, mama ulokowała ich w jednym pokoju. Od razu położyli się spać. W nocy chodziła po Rabsztynie grupa żołnierzy niemieckich i budzili tych, co spali, żeby uciekać przed nadchodzącymi Rosjanami, ale nasz dom ominęli. Nie wiem dlaczego, w każdym razie tych oficerów i adiutanta nie obudzili. O czwartej rano wstał adiutant, ten który przyszedł do nas jako pierwszy. Poprosił mamę, żeby mu dała herbatę. Pokazywał zdjęcia swojej żony i dzieci, miał córkę i syna. Mówił, że jest Austriakiem. Chciał się tylko dostać do Katowic i stamtąd już miał zamiar „prysnąć” i wracać do swoich.

Konrad Kulig: I w tym czasie nadeszli żołnierze Armii Czerwonej?

Zbigniew Duszota: Pamiętam jak ten adiutant trzymał filiżankę z herbatą, a tu się otworzyły drzwi i usłyszeliśmy „zdrastwujtie”! Weszło dwóch Rosjan. Jak zobaczyli człowieka w niemieckim mundurze, to cofnęli się. Niemieccy oficerowie usłyszeli język rosyjski i zaczęli strzelać do tych, którzy weszli. Rosjanie odpowiedzieli ogniem. Myśmy uskoczyli w kąt, koło pieca. Jeden z czerwonoarmistów serią z pepeszy strzelił z zewnątrz przez okno do kuchni, w kierunku ściany, przy której staliśmy. Wielkie szczęście od Boga, że nie pociągnął odrobinę w lewo, bo by nas wystrzelał.

Konrad Kulig: Jak zakończyła się ta potyczka?

Zbigniew Duszota: Dwaj Niemcy wyskoczyli oknem i uciekli w stronę Skalskiego. Tam, jak się później dowiedziałem, jeden z nich zażądał cywilnych ubrań na przebranie. Trzeci oficer też wydostał się na zewnątrz, ale był ranny w szczękę i doszedł tylko do ubikacji. Tam się schował. Rosjanie jednak go znaleźli i zastrzelili. Pamiętam, że wyciągnęli go martwego z tej ubikacji, położyli na kupie obornika i tak zostawili. Okropna rzecz. A adiutanta rozstrzelali przed wejściem do naszego domu. Wciąż staje mi przed oczami ten adiutant, jak pokazuje zdjęcia swojej rodziny. Widać było, że miał już dosyć wojny. Potem właściciel folwarku Manterys dał konia i duże sanie, a ludzie zbierali po wsi zabitych. Pamiętam kopiatą furę ze zwłokami. Wywieźli ich do lasu i tam zakopali.

Konrad Kulig: Czy następnie Rosjanie zakwaterowali w Waszym domu?

Zbigniew Duszota: Około godziny 8:00 weszło do naszego domu trzech Rosjan w poszukiwaniu kwatery. Mama pokazała im pokój do ich dyspozycji. Mnie kazała iść po tatę, którego nie było akurat w domu. Różnie to było z kobietami, mogło im przecież coś do głowy strzelić i mamę mogli skrzywdzić. Wychodząc z domu, minąłem się z następnym Rosjaninem, który wchodził. Naraz usłyszałem okropny wybuch. Okazało się, że ten Rosjanin zaczepił o futrynę granatem, który miał przy sobie i zerwał zawleczkę. Rozerwało go. Wnętrzności wisiały jak firanki w całym mieszkaniu. Zrobił się krzyk, Rosjanie doskoczyli do nas, postawili nas pod ścianą, twierdząc że to był nasz sabotaż i że nas rozstrzelają. Na szczęście, oficerowie rosyjscy popatrzyli trzeźwo na sytuację i doszli do wniosku, że granat wybuchł przez nieostrożność żołnierza. Trzeba przyznać, że dużo Rosjan na froncie było pod wpływem alkoholu i kto wie, czy on też nie był, bo normalnie to nie powinno było się zdarzyć. Sytuacja, którą przeżyłem, pozostała w mojej pamięci do dziś.

Konrad Kulig: Czy spotkały Was jeszcze jakieś nieprzyjemności ze strony czerwonoarmistów?

Zbigniew Duszota: Kilka dni później chodziła po wsi grupa żołnierzy-rabusiów, którzy byli na tyłach frontu i co im się spodobało, to zabierali ludziom, jako „zdobycz wojenną”. Weszli do nas i jeden z nich odezwał się do taty, żeby pokazać mu drogę do Bogucina. Tata chciał mu wytłumaczyć, ale oni koniecznie chcieli, żeby z nimi poszedł i im pokazał. Okazało się, że jak weszli, to zauważyli, że tata ma wysokie buty „oficerki”. Spodobały im się. Wywieźli tatę pod zamek, kazali wysiąść z samochodu i ściągnąć buty. Do domu tata przybiegł w skarpetkach. Później wspominaliśmy, że Rosjanie nas wyswobodzili z butów. Ale byli też uczciwi żołnierze. Przyszli raz do nas, żeby im ugotować takiego wielkiego indora. Oczywiście „drapnęli” go gdzieś, bo gdzieżby go wyhodowali na froncie. Mama wyciągnęła garnek i gotowała. Jeden z nich zapytał mamę, czy nie ma przypadkiem jakiejś maszyny do szycia. Mama pomyślała sobie: „mam maszynę, ale mam schowaną, a jak ci pokażę, to z nią pojedziesz”. Popatrzył na mamę i powiedział, żeby się nie bała, bo on pracował nad Wołgą w fabryce Singera i może jedynie jej naprawić, a nie zabrać. Mama się zdecydowała mu pokazać. Nasmarował, podokręcał, popoprawiał i nie wzięli tej maszyny. Ale w podobny sposób okradziono kilka domów w Rabsztynie.

Konrad Kulig: Czy słyszał Pan o niemieckich desantach spadochronowych na ziemię olkuską w 1945 roku? Na cmentarzu w Olkuszu znajdują się bowiem groby milicjanta oraz strażnika fabryki w Kluczach, którzy zginęli w marcu tegoż roku właśnie w walce z niemieckimi skoczkami.

Zbigniew Duszota: Byłem świadkiem jednego desantu. Zaraz na drugi dzień jak Rosjanie wkroczyli, to wcześnie rano Niemcy zostali zrzuceni na las naprzeciwko zamku. Widać było ze wsi trzy albo cztery spadochrony wiszące na drzewach na skraju lasu. Widziałem też Niemca, którego Rosjanie złapali. Był w białym kombinezonie, potężny chłop. Wyprowadzili go spod budynku dawnego urzędu gminy, gdzie było dowództwo rosyjskie, do lasu i za chwilę słychać było strzały. Śmierć, krew i strzelanina to tragedia wojny, której się nigdy nie zapomina i która nigdy nie powinna mieć miejsca.

Jeśli posiadają Państwo wspomnienia związane z naszym regionem lub ktoś z Państwa rodziny chciałby opowiedzieć interesującą historię sprzed lat, to serdecznie zachęcamy do kontaktu!

Avatar photo

Konrad Kulig

Prezes olkuskiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej